- Artykuł Partnerski
- Publikacja:
Sojusz Moskwa – Berlin wiecznie żywy?
Polska była pierwszym państwem zaatakowanym przez hitlerowskie Niemcy 1 września 1939 roku i jednym z najbardziej zniszczonych i okradzionych przez okupantów. Polskie straty osobowe i materialne były ogromne i nieproporcjonalne do wielkości kraju i jego zasobów. Dzisiaj Polska jest gorącym orędownikiem racji Ukrainy w wojnie z Rosją, a także żądań Kijowa dotyczących odszkodowań finansowych od Moskwy. Na jakich sojuszników może liczyć nasze państwo w staraniach o uzyskanie reparacji za zniszczenia dokonane przez Niemców w czasie II wojny światowej? Czy zaczniemy w końcu skutecznie walczyć o nasz interes narodowy?
Słowa i czyny
W polityce międzynarodowej aż roi się od słów mających wydźwięk moralny. Ostatnio często słyszymy o konieczności obrony praworządności (np. w Polsce), o ponadpokoleniowej odpowiedzialności za stan środowiska naturalnego czy o naciskach na władze poszczególnych państw, w których rzekomo nieszanowane są prawa mniejszości. W pouczaniu ex cathedra specjalizuje się szczególnie Unia Europejska, która nawołuje do poszanowania prawa, ale nie przeszkadza jej, że do pracy w Parlamencie Europejskim wraca troje deputowanych zamieszanych w głośną „katarską” aferę korupcyjną z byłą wiceprzewodniczącą PE Evą Kaili – socjalistką z Grecji.
Także w upominaniu się o prawa mniejszości UE zafiksowała się dość monotematycznie, koncentrując wysiłki na prawach środowisk LGBT, a pomijając zupełnie ignorancję prawną i brak poszanowania standardowych europejskich praw dotyczących mniejszości polskiej na Litwie. Trzeba przyznać, że dzieje się tak przy milczącej akceptacji elit politycznych III RP, które generalnie nie chcą burzyć spokoju w państwach, gdzie prawa Polaków jako mniejszości narodowych nie są respektowane.
Wirus nieskuteczności
Nieskuteczność polskiej dyplomacji to choroba dziedziczna, której prawirusa można szukać w naszej historii setki lat wstecz. Możemy mieć realną obawę, że kolejną ofiarą przekazywania dziedzicznej nieskuteczności padną polskie starania o uzyskanie odszkodowań za straty ludzkie, materialne i terytorialne, powstałe w wyniku działań wojennych hitlerowskich i sowieckich agresorów.
Oś współpracy Moskwa – Berlin odżywa teraz w kontekście postulatów Ukrainy (wspieranych mocno przez Polskę), starającej się o rekompensaty od Rosji z aktywów rosyjskich firm ulokowanych w Europie. Należy postawić więc pytanie, czy polityka Berlina w sprawie reparacji za II wojnę światową uchroni Rosję przed karą za atak na Ukrainę?
A w odniesieniu do dalekowzrocznej, zachowawczej polityki RFN, czy polska dyplomacja jest w stanie zbudować sojusz poszkodowanych przez III Rzeszę i skutecznie walczyć o należne odszkodowania? Idąc dalej – czy w ramach „symetrycznej wdzięczności” walka Polski o niemieckie reparacje będzie mogła liczyć na przykład na wsparcie Ukrainy walczącej o odszkodowania od Federacji Rosyjskiej? Co zrobiono, by w kręgu europejskich państw – ofiar niemieckiej agresji znaleźć sojuszników w sporze prawno – dyplomatycznym z Berlinem?
Über alles?
W przedkładaniu własnego, niemieckiego interesu ponad poczucie zwykłej sprawiedliwości i praworządności bez ogródek piszą media nad Łabą i Renem.
„Financial Times”, opierając się na wypowiedziach wysokich rangą niemieckich urzędników, opisuje, że Berlin obawia się stworzenia precedensu dla innych krajów. W sytuacji, gdyby UE rzeczywiście przekazała Ukrainie zamrożone aktywa rosyjskiego banku centralnego lub zatrzymała wpływy z inwestowania pieniędzy, Polska mogłaby skutecznie pozwać Niemcy o reparacje za zniszczenia powstałe w wyniku drugiej wojny światowej – donosi polskojęzyczna sekcja portalu Deutsche Welle. I nie ukrywa przy tym troski przede wszystkim o zagrożony w takim scenariuszu interes niemiecki.
Niemcy pogodzili się ze swoją odpowiedzialnością za II wojnę światową w sposób mocno wybiórczy. Nie zaprzeczają, że II wojna światowa była największym konfliktem zbrojnym w historii ludzkości, który pochłonął ponad 60 milionów ofiar, w tym około 6 milionów obywateli polskich. Niemniej negatywnie podchodzą do naturalnego przecież dążenia państwa polskiego, które deklaruje wolę uzyskania reparacji od niemieckiego najeźdźcy, którego prawnym kontynuatorem bytu państwowego jest RFN – od czasów pierwszego Cesarstwa Niemieckiego do okresu III Rzeszy włącznie.
Dowodem na ciągłość prawną jest podpisanie w latach 50. XX wieku przez RFN szeregu umów międzynarodowych, w których powstałe w 1949 roku państwo niemieckie przejmowało na siebie odpowiedzialność za zobowiązania powstałe w wyniku czynów zabronionych dokonanych podczas II wojny światowej. Co ciekawe, pierwszą tego typu umowę Bonn podpisało z Izraelem. Przypomnijmy, że w umowie z 1952 roku RFN zobowiązała się do wypłaty 3 mld marek Izraelowi i organizacjom żydowskim w ramach tychże zobowiązań.
Także z podpisanego w 1990 roku traktatu „2+4” (pomiędzy RFN i NRD oraz czterema państwami koalicji antyhitlerowskiej) wynikało, że pomiędzy III Rzeszą i Republiką Federalną Niemiec jest prawna sukcesja. Z punktu widzenia prawnego nie ma więc wątpliwości, kto powinien odpowiadać i naprawiać szkody wyrządzone przez hitlerowskie Niemcy. Berlin wybrał jednak drogę wypierania swojej odpowiedzialności materialnej za zbrodnie na Polakach i za zniszczenia miast, dróg, lasów, przemysłu, zabytków itp.
Moralność kontra polityka
A jak w tym stanie moralnym czują się politycy Unii Europejskiej? Oddajmy znów głos polskiej sekcji niemieckiego Deutsche Welle (dw.com/pl), która tak relacjonuje debatę o odszkodowaniach dla Ukrainy, podczas której wiceminister Arkadiusz Mularczyk przywołał casus Polski i III Rzeszy:
(...) podczas dyskusji, czy i jak wykorzystać zamrożone rosyjskie aktywa na potrzeby odbudowy Ukrainy, Mularczyk podniósł temat niemieckich reparacji. – Niemcy unikają dialogu, nie chcą rozmawiać na temat odszkodowań i reparacji wojennych dla Polski […] Podkreśliłem, że ta sprawa polsko-niemiecka jest pewnym drogowskazem dla Rosji. Jeśli Rosja widzi, że Niemcy nie chcą płacić odszkodowań wojennych dla krajów poszkodowanych w wyniku II wojny światowej, to jest to pewien drogowskaz dla Rosji [w kontekście wojny w Ukrainie] – relacjonował Mularczyk dziennikarzom. Ponadto przypominał dziś ministrom o polskich „dzieciach zrabowanych przez Niemców w celu germanizacji”. Po wypowiedziach Mularczyka na sali obrad zapadła cisza, nikt nie podjął tego wątku, a następnie powrócono do rozmowy o przyszłych rosyjskich odszkodowaniach dla Ukrainy. Bez odzewu pozostał postulat przedstawiciela Polski, by powołać „platformę do dialogu między krajami UE, których dotyczą konflikty historyczne, w celu poszukiwania sprawiedliwości po II wojnie światowej”.
Jak widać z tego cytatu, elity Unii Europejskiej nie będą raczej kruszyły kopii za polskie odszkodowania. Przepychanka werbalna Warszawy z Berlinem nie znajdzie korzystnego dla nas finału, jeżeli w Europie, w każdej europejskiej stolicy, nie będzie jasnego przekazu, o co i dlaczego stara się Polska w sprawiedliwym zwieńczeniu rozliczeń za II wojnę światową.
Przekaz ten nie wychodzi jak dotąd z polskich sądów. O wyrokach sądów okręgowych w sprawach o indywidualne odszkodowania, formułowanych na podstawie wykładni Sądu Najwyższego z 2010 roku wspominano wielokrotnie — m.in. na łamach „Polonia Christiana”. W piśmie wydawanym przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi (nr 84) przeczytać możemy m.in. o tzw. immunitecie sądowym, który w świetle wyroków sądowych miałby przysługiwać obecnemu państwu niemieckiemu, nawet w kontekście zbrodni wojennych i tych uznanych za ludobójstwo.
Nieuregulowane od 78 lat
Trzeba pamiętać, że Polska jako państwo nigdy nie zrzekła się roszczeń wobec Niemiec za straty spowodowane II wojną światową. Mimo walki Polaków na wszystkich frontach II wojny światowej polska delegacja nie uczestniczyła też w żadnej konferencji pokojowej, na której mogłaby dochodzić swoich praw.
Po zakończeniu wojny, na konferencji w Poczdamie w 1945 roku, zwycięskie mocarstwa ustaliły, że Niemcy zapłacą 20 mld dolarów reparacji wojennych, z czego połowa miała przypaść Związkowi Sowieckiemu, a 15 procent Polsce. Tak ustalono 78 lat temu, jednak Polska nie otrzymała tej kwoty, ponieważ ZSRS zrzekł się swojej części na rzecz Polski pod warunkiem sprzedaży mu węgla po zaniżonych cenach. Ponadto sowieci dokonywali masowego demontażu i wywozu majątku niemieckiego znajdującego się na tzw. ziemiach odzyskanych i dobrze wiedzieli, że grabienie Polski będzie bezkarne.
Niemcy odwołują się do faktu, że w 1953 roku Polska pod naciskiem ZSRS podpisała umowę z NRD, w której rezygnowała z dalszych roszczeń reparacyjnych, ale przecież sukcesorem Niemiec hitlerowskich była i jest Republika Federalna Niemiec, a nie sowiecka NRD. W 1970 rok Polska i RFN podpisały układ o normalizacji stosunków między państwami i wówczas – w 1970 roku – Bonn uznało granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, ale układ ten nie zawierał żadnych postanowień dotyczących reparacji czy odszkodowań za II wojnę światową.
Feralna dyplomacja pierwszego niekomunistycznego ministra spraw zagranicznych III RP, Krzysztofa Skubiszewskiego, także nie podejmowała tematu reparacji wojennych, chociaż po upadku komunizmu i zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku Polska i Niemcy podpisały traktat, w którym potwierdziły granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. Podobnie jak układ z 1970 roku, także ten traktat nie zawierał żadnych ustaleń dotyczących reparacji czy odszkodowań.
Idą w zaparte
Fakty te nie przeszkadzają Berlinowi iść w zaparte – w 2017 roku zespół ekspertów niemieckiego parlamentu sporządził opinię, w której stwierdził, że polskie roszczenia reparacyjne, zarówno państwowe, jak i indywidualne, są nieuzasadnione. Autorzy zastrzegli jednak, że nie jest to oficjalne stanowisko Bundestagu. W tym samym roku Biuro Analiz Sejmowych naszego parlamentu sporządziło ekspertyzę, w której stwierdziło, że Polsce przysługują wobec Niemiec roszczenia odszkodowawcze.
Błędem jest, że po upadku komunizmu Polska dopiero teraz podkreśla, że jej roszczenia reparacyjne są uzasadnione i nieprzedawnione, w oparciu o zasady prawa międzynarodowego i humanitarnego oraz na konwencje genewskie. Nasz kraj uważa też, że umowy zawarte przez Polskę z NRD i ZSRS były nieważne lub niewiążące, ponieważ były podpisane pod przymusem lub nie obejmowały wszystkich aspektów strat wojennych.
W ostatnich latach pojawiają się nowe szacunki polskich strat, które uwzględniają także utracone zyski i koszty odbudowy kraju. W 2017 roku Instytut Sobieskiego przedstawił raport, w którym szacował polskie straty wojenne na 5,47 biliona dolarów (według kursu z 2017 roku). Raport ten uwzględniał nie tylko straty bezpośrednie, ale także utracone zyski i koszty odbudowy kraju.
Komu Niemcy płacą?
Faktem jest, że do tej pory Berlin skutecznie uchyla się od poważnego potraktowania wniosku Polski, choć wcześniej RFN (jeszcze w czasie równoległego istnienia NRD) w ramach umów międzypaństwowych zgodziło się na zrekompensowanie zniszczeń wojennych wielu państwom, nawet tym, które były w koalicji z hitlerowskimi Niemcami i poniekąd korzystały z tego sojuszu.
Wśród beneficjentów niemieckich odszkodowań znalazły się do tej pory takie kraje, jak:
Holandia (w ramach umowy z 1969 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 280 mln marek),
Włochy (w ramach umowy z 1961 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 40 mln marek),
Belgia i Luksemburg (w ramach umowy z 1959 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 265 mln marek),
Norwegia i Dania (w ramach umowy z 1953 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 110 mln marek),
Francja (w ramach umowy z 1961 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 400 mln marek),
Jugosławia (w ramach umowy z 1971 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 1 mld marek),
Grecja (w ramach umowy z 1960 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 115 mln marek),
Wielka Brytania (w ramach umowy z 1964 roku, w której RFN zobowiązała się do wypłaty 1 mld marek).
Niektóre kraje, takie jak Polska, Grecja czy Chiny, słusznie uważają, że nie otrzymały pełnych lub sprawiedliwych reparacji od Niemiec i domagają się dalszych roszczeń. Niemcy natomiast twierdzą, że kwestia reparacji została rozwiązana na podstawie traktatu „2+4” z 1990 roku, który kończył stan wojny między Niemcami a aliantami.
Warto przypomnieć, że do 2012 roku niemiecki fundusz pamięci płacił odszkodowania ofiarom nazistowskich zbrodni, takim jak Żydzi, Romowie, homoseksualiści, więźniowie polityczni i inni prześladowani przez III Rzeszę. W 1991 roku Niemcy podpisały umowę z ZSRS, na mocy której zobowiązały się do wypłaty 75 mln marek niemieckich na rzecz funduszu pomocy dla byłych ofiar – radzieckich jeńców wojennych. Już w XXI wieku – w 2008 roku – Niemcy ustanowiły fundusz pomocy dla ofiar bombardowań, który miał wypłacać odszkodowania osobom, które straciły domy lub bliskich w wyniku nalotów.
Niemiecka polityka uników
Kwestii reparacji wojennych od Niemiec za straty poniesione przez Polskę w wyniku II wojny światowej władze w Berlinie nie chcą rozpatrzeć w sposób godny europejskiego państwa, chętnie i dużo mówiącego o praworządności. Pewne jest, że dopóki starania władz III RP będą miękkie i indywidualnie podejmowane rządzący w Berlinie (niezależnie od opcji partyjnych i politycznych) będą stali na stanowisku, że Polsce nie należy się traktowanie takie jak Francji, Holandii czy Włochom.
Państwo najbardziej poszkodowane przez żołdaków Hitlera nadal jest w oczach Berlina „niegodne” równych praw. Tak będzie się działo dopóty, dopóki Polska nie stworzy presji prawnej, moralnej i ekonomicznej na rząd w Berlinie, który uzna tylko i wyłącznie argumenty mogące zagrozić interesom Niemiec – ich wiarygodności i osłabieniu pozycji w Europie czy w świecie.
Na razie jednak dziedzictwo megalomańskich Niemiec nad Łabą i Renem jest wciąż żywe. Tak jak żywy jest sentyment Niemiec do Rosji. Ta ponadgraniczna serdeczność i poczucie wspólnoty Rosja – Niemcy dały o sobie znać, chociażby podczas okresu zaborczego, czemu biernie wówczas przyglądały się państwa europejskie, zastygłe w letargu pozornego spokoju i ciągłego appeasement’u, w którym na niemiecko – rosyjski obiad serwuje się dania złożone ze słabszych państw.
„Łatwowierność i czołganie się państw europejskich były jedynym źródłem rosyjskiego wpływu, pod którym polityka zachodu wyrodziła się na tak okrutną, że zrównała się prawie z rosyjską” – komentował londyński „Times”. Wsparcie Rosji okazały Prusy, które dyplomatycznie i wywiadowczo współpracowały z Petersburgiem. Tym samym Berlin realizował zapowiedź kanclerza Bismarcka, który w 1861 r. na wieść o manifestacjach w Warszawie napisał w liście do siostry: „Bijcie w Polaków, by ich ochota do życia odeszła; osobiście współczuję ich położeniu, ale jeśli pragniemy istnieć, nie pozostaje nam nic innego jak ich wytępić” – przypominał w styczniu 2023 roku portal tvp.info.
Na ile obecna nagonka na Polskę (za praworządność, ekologię, polskie lasy, energetyka atomowa itd.), w której celują niemieckie media, jest mechanizmem obronnym niemieckiej polityki historycznej, możemy sami ocenić. Zdając sobie sprawę z bezpardonowości dyplomacji niemieckiej, która równie chętnie, jak za pióra chwyta za karabiny i propagandę, powinniśmy nie tylko sami konsekwentnie prowadzić twardą politykę zagraniczną, ale też umiejętnie budować sojusze.
Powinniśmy szukać przyjaciół blisko, mających wspólne z nami interesy, zagrożenia i rozwojowe cele wieloletnie. Inaczej z armaty raportu o reparacjach i staraniach o ich egzekucję wystrzeli tylko kapiszon, niegroźny dla Berlina i dający powody do kpin Moskwie.